
Korale nie znoszą hermetycznego zamknięcia w blaszanym pudełku czy plastykowym woreczku, wymagają bowiem kontaktu z ciepłem ludzkiego ciała. Pozbawione tego kontaktu – obumierają. Kiedy staną się matowe, porowate, nawet najlepszy fachowiec nie znajdzie dla nich ratunku. Tak więc, korale trzeba nosić przynajmniej co pewien czas i – jak już wspomniałam – przechowywać osobno (nie z resztą biżuterii) w drewnianym czy tekturowym pudełeczku. Nawleczone na nylonową żyłkę można zanurzyć w zimnej wodzie z dodatkiem odrobiny węgla w proszku lub soli kuchennej, opłukać w czystej wodzie, wysuszyć i wetrzeć odrobinę olejku migdałowego. Po wchłonięciu olejku wypolerować korale miękką, irchową skórką.
(Zofia Dzięgielewska, ABC porządków domowych, Wydawnictwo Watra, Warszawa 1984, s. 62-63)
Mało kto wie więcej o „cieple ludzkiego ciała” niż Michelle Pfeiffer w tej scenie ze Wspaniałych braci Baker (1989):
Korali nie nosze, ale tak sie spodziewalem, ze blaszane pudelka im nie sluza.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam wiosennnie cala redakcje Bloga, Watry, i wszystkich miłośników książek obu Dam.
lubię to
OdpowiedzUsuńNastępny post będzie o tym, że korale nosimy nie tylko na szyi, więc nie wszystko stracone!
OdpowiedzUsuńKorale nosimy również w uszach i na palcach oraz przegubach. Najładniej o konserwacji biżuterii opowiedziała Helena Modrzejewska pewnej nadętej amerykańskiej milionerce: "Ja wyrzucam moje klejnoty, kiedy się zabrudzą..." (czy jakoś tak, cytuję z pamięci)
OdpowiedzUsuń