

Irena nie tylko radzi, poucza, wskazuje – ale i dzieli się swoimi przeżyciami, notuje spostrzeżenia, gromadzi anegdoty. Dziś relacja z bliskiego spotkania z łosiem.
Nie zapomnę mojego spotkania z łosiem. To było w Dolinie Roztoki. Wyszłam raniutko, na mały spacer, po śniegu skrzącym się jak brylanty w słońcu. Cisza byłą zupełna. Na granicy z rezerwatem jest tam rodzaj płotu z bali oraz schodki, aby móc przejść przez to ogrodzenie. Usiadłam na szczycie tych schodków. I nagle – w zupełnej ciszy – usłyszałam czyjś oddech. To łoś stał przy mnie i mnie obwąchiwał. Nie poruszyłam się. Patrzyłam na niego nie bardzo wiedząc, co dalej robić. Widocznie drgnęła mi powieka, albo łoś nie lubi zapachu człowieka, dość że w pewnym momencie odwrócił się i susami zniknął. Podziwiałam, że tak wielkie zwierzę z takimi „rogami-łopatami” – potrafi tak wprost bezszelestnie się poruszać. Potem dowiedziałam się, że łosie należą do szalenie ciekawskich stworzeń.
Jasne, że gdyby było wtedy więcej osób, gdyby były krzyki i rozmowy, śpiewy i pohukiwania, nigdy by do takiego pięknego spotkania nie doszło.
(Kuchnia pod chmurką, Warszawa 1988, Wydawnictwo PTTK „Kraj”, s. 161)
My natomiast spotkajmy się raz jeszcze z kultowym znajomym z lat 90-tych: łosiem, który co tydzień zapraszał nas na Przystanek Alaska:
Jak to dobrze, że nie było śpiewów i pohukiwań!
OdpowiedzUsuńMiło jest poznać poetycką stronę duszy Ireny. Niewątpliwie była przyodziana w w misia stosownie oczyszczonego w otrębach. A bratniemu blogowi gratuluję i pozdrawiam!
P.S. Ku memu ubolewaniu nie zawsze mogę zostawić komentarz, jakieś kaprysy internetu, ale wypatruję codziennie nowych rad Ireny.
Dziękujemy i pozdrawiamy takoż! Czasami i nam zdarza się walczyć z obsługą bloggera, ale drużyna Ireny nigdy się nie poddaje! Z wiosną Irena zintensyfikuje porady :-)
OdpowiedzUsuńKoniecznie, koniecznie, bo wiosną oczka puścić mogą niecnie w pończosze i wtedy bez Ireny ani rusz!
OdpowiedzUsuń