
W naszym niezbyt konsekwentnym cyklu Z Ireną przez kuchnie i spiżarnie świata, zapraszamy na wspomnienie z podróży do Paryża. Nasza bohaterka oczywiście nie jedzie w gości z pustymi rękami – zabiera to, co jej sercu najbliższe - domowe wypieki.
Zacznę od prawdziwej historyjki. Kiedyś leciałam do Paryża i chciałam zawieźć „gościniec”. Powiedziano mi, że największą radość sprawią: makowce i serniki. Serniki- pomyślałam- w kraju, który ma tyle gatunków sera, co dni w roku? Ale – ponieważ nie wyrzucam foremek z alufolii, po kupnych ciastach, więc w tych foremkach napiekłam tyle makowców i serników – aby zapełnić cały podróżny worek. Rzeczywiście, radość gospodarzy i ich gości Francuzów była nadzwyczajna. Gdy wszystko zjedli - powiedziałam: dajcie maku i twarogu, a znowu wam napiekę. O mak w Paryżu bardzo trudno a o twaróg jeszcze trudniej. Po długich poszukiwaniach znalazł się, ale … słony. A nam te nasze twarogi nie raz już się nudzą.
(Na co dzień i od święta, Warszawa, 1986, Novum, s. 44)
Ja się wkrótce wybieram, więc może już rozpocznę wypieki... Irena jak zawsze na czasie!
OdpowiedzUsuńTash
czy Pani Redaktor pamięta tartę z jabłkami w Paryżu?.Chyba nawet gdzieś Irena pisała,że to ciasto jest wymyślone przez praktyczne Francuzki.
OdpowiedzUsuńA mnie się twaróg nigdy nie znudzi (raz z miodem, raz z pieprzem, albo czosnkiem - pycha), a najlepszy jest we Wrześni! Ale sernika w życiu nie upiekłam.
OdpowiedzUsuńEch, łezka w oku się zakręciła, na takich piosenkach jak te Edith Piaf, Charlesa Aznavoura, Marianne Faithfull (bez chrypy), Salvatore Adamo etc, etc się wychowałam (szkoła Lucjana Kydryńskiego). Co za miejsce! :)
bf