czwartek, 7 stycznia 2010

"Uprzejmy milicjant" (1964)


Drodzy Czytelnicy!

Zazwyczaj dzielimy się z wami konkretnymi poradami z bogatej skarbnicy Ireny, a na ich źródło w konkretnej książce (czy to w Domu bez tajemnic czy w Od ananasa do ziemniaka) wskazujemy jedynie mimochodem; w przypisie dolnym umieszczonym na końcu cytatu.

Tym razem jednak bohaterką posta musi stać się cała książka – biały kruk, który z narażeniem własnej ciągłości finansowej redaktorzy bloga postanowili zakupić. Mowa oczywiście o legendarnej i niemal całkowicie niedostępnej obecnie książce, jaką Irena napisała wespół z bliżej nieznanym Janem Kapicą, zatytułowaną Uprzejmy milicjant (Warszawa 1964, Oddział Szkolenia KGMO) – pozycją savoir-vivre’ową skierowaną do peerelowskich mundurowch.

Nasza fascynacja nie zna granic, dlatego w kilku kolejnych postach możecie się spodziewać rodzynków z tej nowej dla nas pozycji – która okazuje się aktualna nawet dziś i niejeden policjant/niejedna policjantka powinni się z niej uczyć! Dziś tylko skromny wyimek:

Szczególnie gdy jest się w mundurze jedzenie lub picie na ulicy wygląda fatalnie i dlatego powinno się tego unikać. W cywilu można sobie, np. w upalne dni, lizać lody przed kioskiem, ale w mundurze nie wypada. Zawsze lepiej zajść do lokalu i tam szybko coś zjeść lub wypić. Może się jednak zdarzyć, że jedyna możliwość wypicia wody, lemoniady, piwa jest tylko przy kiosku. Wówczas, nie ma rady, trzeba tu wypić, ale szybko, dyskretnie, bez rozmów towarzyskich.

(Uprzejmy milicjant, Warszawa 1964, Oddział Szkolenia KGMO, s. 126)

A by oddać sprawiedliwość współautorowi książki, Janowi Kapicy, oddajmy cześć zespołowości jako takiej – nucąc pikantny przebój Kabaretu Starszych Panów, „Wespół w zespół”:


2 komentarze:

  1. "W cywilu w upalny dzień można sobie lizać lody przed kioskiem..."???
    Może jednak kiedyś czasy były bardziej liberalne niż teraz?...

    T.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedzenie na ulicy 100 lat temu określane było przez podręczniki dobrego wychowania jako "shocking" i niedopuszczalne. Oczywiście wszędzie poza rubieżami Austro-Węgier, czyli poza ck-Krakowem, gdzie bajgle, maczankę po krakowsku nabytą u Hawełki czy pieczone kasztany jadano spacerując po Plantach...

    OdpowiedzUsuń